Theodore Black stanął przed drzwiami do pokoju
swojej najlepszej przyjaciółki i przez chwilę się zawahał. Przez myśl przeszły
mu wszystkie obelgi, jakie mogłaby skierować w jego stronę panna Wood, która –
będąc niesamowicie wściekła – stanowiła tykającą bombę zegarową. Dziewczyna
mogła się jeszcze nie uspokoić po swojej niedawnej kłótni z Abraxasem, przez co
mogło oberwać się Theodorowi, ale z drugiej strony – jako jej przyjaciel
powinien ją uspokoić. Odetchnął głęboko, po czym delikatnie nacisnął na klamkę.
Eleanor stała przy oknie. Nie odwróciła się na
dźwięk otwieranych drzwi, doskonale zdając sobie sprawę, że istniała tylko
jedna osoba, która mogłaby przyjść do niej kiedy dziewczyna była zdenerwowana
czy smutna.
-
Przyszedłeś usprawiedliwiać tego bezmózga? – zapytała chłodno, kiedy zamknął
drzwi.
Theodor westchnął i usiadł na łóżku. Przez
chwilę bawił się frędzlami przy poduszce, intensywnie zastanawiając się nad
odpowiedzią.
-
Abraxas miał trochę racji, Nellie. – Odwróciła się ku niemu, mierząc go
lodowatym spojrzeniem. Na jej policzkach nadal widniały rumieńce, znak, że była
wściekła. Theodor znał ją na pamięć. – Jesteśmy zamieszani w coś, w czym
najprawdopodobniej nie będziesz mogła uczestniczyć, a my nie możemy powiedzieć
ci, w czym. To tajemnica.
-
Bo jestem kobietą, Theodorze? To znaczy, że moje delikatne, wrażliwe serce nie
zniosłoby złych rzeczy, które planujecie albo robicie? – Każde słowo niemal
wypluwała. Nie zbliżyła się do niego nawet o cal, ale nie musiała – jej magia
wirowała, czuł ją.
-
To znaczy, Eleanor, że staliśmy się częścią grupy, a jej założyciel nie
akceptuje w niej roli kobiety. Nie mam w tym temacie niczego do powiedzenia, to
nie ja decyduję, ani tym bardziej Abraxas. Tym razem nie chciał zrobić ci na
złość. Powiedział prawdę – bolesną, ale prawdę.
Założyła ręce, nieświadomie uwydatniając
biust. Theodore wiedział, że nie powinien się na nią gapić, ale jednak to
robił. Pochłaniał ją wzrokiem, lecz była tak zaaferowana jego słowami, że
niczego nie zauważyła.
-
Któż więc, mój drogi, jest założycielem owej grupy?
Nie odpowiedział. Wstał z łóżka i zbliżył się
do niej. Kolorowe tęczówki spoglądały na niego z wyrzutem i złością. Była
niższa, ale niewiele. Pachniała bzem.
-
Myślisz, że cokolwiek jest dla mnie ważniejsze, niż ty, Eleanor? – zapytał,
całkowicie zbijając ją z tropu. Uniosła brwi w geście zaskoczenia.
-
Mam nadzieję, że nie – szepnęła, przygryzając wargę.
Theodore
musiał się odsunąć, jeśli nie chciał niczego zepsuć. Eleanor nienawidziła,
kiedy dotykano ją bez wyraźnego przyzwolenia, a on miał ogromną ochotę ją
pocałować.
Jest tylko twoją przyjaciółką,
pomyślał. To jej magia na ciebie działa.
-
Uspokój geny Morgany, bo zaraz się na ciebie rzucę – zażartował, próbując
rozładować atmosferę. Kąciki ust Eleanor uniosły się ku górze i już wiedział,
że się udało.
-
Morgana na pewno nie ma niczego wspólnego z twoją nadpobudliwością, Black.
A jeśli faktycznie nie miała i był tylko
zakochanym głupcem?
-
Przyznaję, że zazdroszczę ci tak potężnej czarownicy w rodzie. To trochę jakby
być praprawnukiem Merlina! – Theodore szybko zmienił temat.
-
Może i lepiej, że nie masz nikogo takiego. Już widzę, co robiłaby żeńska część
Hogwartu na twój widok. – Dziewczyna ostentacyjnie wzdrygnęła się na tę myśl.
-
Przecież bez tego mam świetne pochodzenie. W dodatku jestem niesamowicie wręcz
przystojny, przezabawny, czarujący, a w dodatku… - nie dane mu było dokończyć,
bo Eleanor zakryła mu usta dłonią.
-
Starczy już, Theo. Wypad z mojego pokoju, muszę się przygotować na dzisiejszą
kolację. –Popchnęła go w kierunku drzwi.
-
Damie nie przystoi tak prostacko mówić, droga Eleanor – powiedział wysokim
głosem, przedrzeźniając jej matkę. – Liczę, że zaczniesz się porządnie
zachowywać, zaręczyny z Blackiem już niedługo!
Eleanor przewróciła oczami, złapała poduszkę i
rzuciła nią w kierunku przyjaciela.
-
Opuść ten pokój, zanim zdecyduję się wyjść za Malfoy’a!
Posłusznie wyszedł, choć przed zamknięciem
drzwi pogroził jej palcem jak małemu dziecku.
***
Ostatnie
dni wakacji minęły Eleanor bez rewelacji, toteż odetchnęła z ulgą, kiedy
nadszedł pierwszy września. Peron 9 i ¾ nie był jeszcze zatłoczony – dziewczyna
specjalnie zjawiła się wcześniej, chcąc uniknąć tej całej hołoty spieszącej się
na pociąg. Przede wszystkim gardziła ckliwymi pożegnaniami rodziców z dziećmi,
a także wolała nie narażać się na niepotrzebny dotyk – biegnący uczniowie nie
zważali na nikogo, a jej szkoda było głosu i czasu, by krzyczeć na wszystkich
dookoła.
Szatynka nie spodziewała się zobaczyć nikogo
znajomego o tej godzinie. Pomyliła się jednak – w jednym z przedziałów
siedziała Cynthia Foster, całkowicie pochłonięta lekturą. Eleanor nie miała
ochoty z nią rozmawiać, dlatego skierowała się dwa przedziały dalej. Za pomocą
magii umieściła swój kufer na półce, a sama rozłożyła się na wygodnym siedzeniu
tuż przy oknie.
Panna Wood zastanawiała się, czym zająć się
przez te kilka godzin, jednocześnie czując podekscytowanie na myśl, że niedługo
znów znajdzie się w Hogwarcie. Była ciekawa, co przyniesie jej czwarty rok;
chciała też dokonać czegoś wielkiego, potrzebowała jakieś zmiany, choć sama nie
wiedziała jakiej.
-
Cześć, Nellie! - Rozmyślania dziewczyny przerwał głos jej kolegi z roku,
Charlesa Notta. Stał uśmiechnięty w drzwiach przedziału. Nic się nie zmienił
przez wakacje – nawet nie urósł o kilka cali. Eleanor tolerowała go – nie było w
tym ani przyjaźni, ani nienawiści; Charles po prostu istniał, nie denerwował
jej, nie zachwycał.
Chłopak chyba zdawał się uważać nieco inaczej –
nazwał ją Nellie, a tylko dwie osoby
miały prawo się tak do niej zwracać, zaś żadna z nich zdecydowanie nie była
Nottem.
-
Dla ciebie Eleanor – powiedziała spokojnie, pomijając powitanie.
Uśmiech
zszedł mu z twarzy.
-
Miałaś słabe wakacje czy coś? – zapytał, przez co posłała mu spojrzenie mrożące
krew w żyłach.
Eleanor nie oczekiwała wiele – chciała po
prostu w ciszy i spokoju spędzić podróż. Nie wypatrywała koleżanek z
dormitorium ani Blacka czy nawet Malfoy’a. Obecność Notta również nie była
wskazana. Westchnęła i uśmiechnęła się sztucznie.
-
Wszystko w porządku, Charles. Jednak na twoim miejscu poszłabym szukać kumpli,
Abraxas był nieźle wkurzony, nie mogąc cię znaleźć – drobne kłamstwo z
łatwością przeszło jej przez usta. Wiedziała, że go przestraszy – z niewiadomych
dla niej przyczyn Nott bał się Malfoy’a.
Trafiła w samo sedno. Chłopak zbladł,
wymamrotał pożegnanie i już go nie było.
Zadowolona Eleanor wyjęła swoje notatki i różdżkę.
Planowała wymyślić zaklęcie lokalizujące, działające na terenie zamku. Pierwsza
godzina minęła jej w spokoju, lecz dziewczyna zaczęła się irytować – żadna z
jej kombinacji nie przyniosła najmniejszego efektu.
Widocznie będzie trudniej, niż
zakładałam, pomyślała ze złością.
Nad zaklęciem myślała niemal do końca podróży.
Kiedy zostało nieco mniej niż pół godziny do przyjazdu, w drzwiach stanął
chłopak, którego Eleanor kojarzyła. Był ze Slytherinu, kolegował się z
Theodorem i Abraxasem, choć teraz za nic nie mogła przypomnieć sobie jego
imienia. Do szaty miał przypiętą plakietkę prefekta, stał dumnie wyprostowany,
mierząc ją chłodnym wzrokiem.
-
Zostało pół godziny, przebierz się w szatę – rozkazał i wyszedł.
W Eleanor aż się zagotowało. I to miał być
prefekt? Nadęty gumochłon, pomyślała.
Pewnie dlatego Malfoy tak go ubóstwia.
I
nagle dziewczyna skojarzyła fakty, choć nie była pewna swoich racji, jeszcze nie.
Tajemnicza
grupa, do której nie mogła należeć, bo była kobietą. Ten chłopak…
Tom Riddle.
Theodore
kiedyś jej o nim wspominał. Mówił wtedy o Riddle’u, jakby był samym Merlinem –
pamiętała, że wyśmiała swojego przyjaciela, sugerując preferencje
homoseksualne. Pan idealny, ulubieniec opiekuna Slytherinu.
On
też może należeć do tej grupy. Jeśli Eleanor by się do niego zbliżyła… Może
zdołałaby wyciągnąć więcej informacji, niż od Malfoy’a i Blacka, którzy mieli swoje
powody, by jej tam nie dopuścić. Kim jest
założyciel, dlaczego tak łatwo odebrał jej przyjaciół…
Eleanor aż otworzyła usta, kiedy dotarł do
niej powód jej irracjonalnej potrzeby. Nie była to tylko chęć zaspokojenia
ciekawości, nie było to także potraktowanie jej jako gorszej ze względu na płeć.
Brakowało jej Abraxasa i Theodora.
Wychowywali się przy sobie, ich rodziny
przyjaźniły się. Chłopcy zawsze ją bronili, podkradali dla niej miotły, choć
matka zabraniała jej latać; to z nimi rozgrywała mecze Quidditcha, rozmawiała
do później nocy, podkładała innym dzieciom ropuchy pod poduszki. Chociaż byli
starsi, nie traktowali jej protekcjonalnie. Czuła się przy nich bezpieczna.
Kiedy była na pierwszym roku, zyskała respekt wśród innych uczniów przez wzgląd
na przyjaźń z nimi. Wiele dziewcząt było o nią zazdrosnych i życzyło jej
rychłej śmierci.
Wszystko zmieniło się w zeszłym roku, pod
koniec maja. Stało się to tak nagle, że nic z tym nie zrobiła. Pomyślała sobie
wtedy, że gorszy czas sam przejdzie, że wszystko wróci do normy.
Do tej pory nie wróciło, choć Black starał się
jak mógł i doceniała to.
Eleanor z mętlikiem w głowie wysiadła z
pociągu; była rozkojarzona i nie zwracała uwagi na pozostałych uczniów – nawet nie
potrafiłaby powiedzieć, z kim jechała powozem. Przemówienie dyrektora również
wpuściła jednym uchem a wypuściła drugim.
-
Eleanor, wszystko w porządku? – usłyszała po swojej prawej stronie i dopiero
wtedy wyrwała się z otępienia.
-
A wygląda, jakby było źle? – zapytała uprzejmie, przelotnie spoglądając na
Gwendolin Foster, swoją współlokatorkę.
-
Po prostu pytam, bo nic nie zjadłaś – mruknęła w odpowiedzi blondynka.
-
Ty również nie, ale to chyba standard – dogryzła Eleanor.
Znała problem Gwen – dziewczyna cierpiała na
zaburzenia odżywiania. Chciała być perfekcyjna w oczach rodziców, będąc stale
zazdrosną o swoją młodszą siostrę, dlatego zdecydowała się schudnąć. W którymś
momencie jednak przesadziła, straciła kontrolę – aktualnie wyglądała niezdrowo,
choć nieco lepiej niż przed wakacjami.
Gwen spuściła wzrok i nie powiedziała nic,
chociaż zapewne wyobrażała sobie, jak Eleanor płonie żywcem.
*
Eleanor weszła do dormitorium jako ostatnia –
po drodze zatrzymał ją Theo, życząc dobrego czwartego roku. Dziewczyny
rozpakowywały swoje rzeczy w ciszy – co było rzadko spotykane, bo zwykle
Beatrice gadała jak najęta. Tym razem śpiewała cicho pod nosem, z namaszczeniem
wyciągając z kufra sukienki za kilkadziesiąt galeonów.
-
Mamy jakiś bal w tym roku, Beatrice? – zapytała złośliwie Eleanor, wskazując na
plątaninę kolorowych materiałów na łóżku koleżanki.
-
Nie słuchałaś starego Armanda? Przyjeżdża jakaś delegacja z Ministerstwa.
Dyrektor chce wybrać kilkoro uczniów z każdego domu i zaprosić ich na bankiet. Swoją
drogą, ciebie też miło widzieć, Eleanor. Wakacje minęły świetnie, a twoje?
Panna Wood uśmiechnęła się. Lubiła Beatrice, chociaż
wolałaby pocałować hipogryfa, niż jej zaufać w najmniejszym stopniu.
-
W takim razie, aby formalnościom stało się zadość: cieszy mnie, że miałaś udane
wakacje. Moje minęły dość standardowo – głównie z Theodorem i Abraxasem.
Porozmawiały jeszcze chwilę o drobnostkach,
nie zwracając uwagi na obecne w dormitorium Gwendolyn i Esther, a później
położyły się do łóżek i niemal od razu zasnęły.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz