wtorek, 26 maja 2020

Rozdział 2 - Nie wchodź mi w drogę



Pierwszy dzień zajęć powitał uczniów ponurą jesienną aurą. Eleanor nie miała ochoty ruszać się z ciepłego łóżka, ale postanowiła nie podpadać nauczycielom już na samym początku roku. Nie czekając na pozostałe współlokatorki zeszła w przykrótkiej piżamie do Wielkiej Sali, marząc o wypiciu soku dyniowego. Powitał ją gwar, od którego bolała głowa. Pochmurne niebo za oknem znalazło swoje odzwierciedlenie na sklepieniu, które co jakiś czas przeszywała błyskawica.
- Wyglądasz tak, jakby Merlina traktowali przez wiele godzin Crucio, potem zabili, a następnie wskrzesili. – Powitał ją Theo, widząc jej brązowe włosy pozostawione w nieładzie, lekkie cienie pod oczami i niedbały strój.
- Zimno tutaj, daj mi swoją szatę – mruknęła Eleanor w odpowiedzi, nakładając sobie jajecznicy i kilka tostów. Była wściekle głodna. Zbliża mi się okres, pomyślała z odrazą.
- Mogę cię przytulić, mój promyczku – zaśmiał się chłopak, niezdarnie próbując ją objąć. Wood jednak wykonała unik, przez co część jej włosów wylądowała w soku dyniowym. Spojrzała z chęcią mordu na Blacka i wymamrotała:
- Nienawidzę cię, Theo.
 Brunet nic sobie nie robił z jej ponurego wzroku. Ostatni raz spojrzał na odkryte uda dziewczyny, po czym szarmancko okrył ją swoją szatą. Eleanor poczuła zapach jego perfum, które bardzo jej się podobały, jednak nie skomentowała tego w żaden sposób. Miała w zwyczaju robić przytyki, nie zaś prawić komplementy.
- Gdzie Malfoy i Nott? – zapytała, rozglądając się dookoła.
 Uczniów przybywało. Przy stole Gryfonów co chwila ktoś wybuchał śmiechem – Wood była ciekawa, co ich tak bawi w pierwszy dzień szkoły, zwłaszcza tak pochmurny. Uważała większość uczniów Gryffindoru za napuszonych tępaków, którym brakuje sprytu. Kilkoro z nich chciało się umówić na randkę – cudownie było ich spławić. Krukoni siedzieli raczej spokojnie i dostojnie, zaś Puchoni dyskutowali o czymś z przejęciem. Eleanor chyba najmniej lubiła tych ostatnich. Byli mili, skorzy do pomocy, ale cholernie niezdarni i raczej niezbyt bystrzy. Według jej ideologii, większość z nich powinna służyć bardziej utalentowanym czarodziejom. Dziewczyna dziwiła się, czemu w ogóle znaleźli się w Hogwarcie.
- Abraxas ma swoje sprawy do załatwienia, a Charles – z tego, co widziałem - rozmawiał z Cynthią.
- Malfoy ma sprawy, w które nie jesteś zamieszany? Aż dziwne – odpowiedziała Wood. – A Nott nie ma szans u młodej Foster. Jest zbyt brzydki i za mało bogaty.
- Ale z ciebie jędza, Eleanor. A co z charakterem? – Do rozmowy przyłączyła się Beatrice, siadając obok Blacka i poprawiając swoje idealne czarne włosy. Biust wylewał jej się spod szaty, a pełne usta układały się w uśmiechnięty dziubek. Eleanor miała ochotę się skrzywić, ale ze wszystkich Ślizgonek to właśnie z Davies warto było utrzymywać kontakt, więc się powstrzymała.
- Nie mów mi, Beatrice, że poleciałabyś na Charlesa. – Szatynka przywołała na twarz pobłażliwy uśmiech.
- W moim sercu jest miejsce tylko dla Riddle’a – westchnęła na to Davies i zabrała się za jedzenie. Ta prosta odpowiedź przypomniała Eleanor o obmyśleniu planu, który pozwoliłby jej dowiedzieć się, kto jest przywódcą tajemniczego stowarzyszenia.
- Tom raczej nie jest zainteresowany, Beatrice – odpowiedział brunetce Theo.
- Mną każdy jest zainteresowany, Black.
 Theodor chciał jej coś odpowiedzieć, ale pojawił się Slughorn z planem lekcji w dłoni. Wood czekały dzisiaj eliksiry, dwie godziny zaklęć, zielarstwo i obrona przed czarną magią. Nie było tak źle, jak się spodziewała – mało lekcji z Gryfonami, sporo z Krukonami. Black za to jęczał wniebogłosy, narzekając na transmutację i magiczne runy.
 Eleanor nie chciało się go słuchać, więc ruszyła w stronę wyjścia, po drodze witając się z wchodzącym do Wielkiej Sali Malfoyem. Towarzyszył mu Tom Riddle, który ledwie zmierzył dziewczynę spojrzeniem oraz Ignotus Mulciber, którego Wood znała z widzenia.
 Co za sprawę do załatwienia miał Abraxas? I jaki jest fenomen Riddle’a?
 Fakt, chłopak był przystojny, ale roztaczał wokół siebie paskudną aurę. Eleanor nie była idealna, daleko jej do określenia ,,dobra osoba”, a jednak zdawało się, że przy Tomie mogła zostać tytułowana ,,aniołem”. W chłopaku było jednak coś pociągającego – sama nie wiedziała, czy to jego ciemnobrązowe oczy, chłodne spojrzenie, idealne rysy twarzy czy jakiś wewnętrzny urok buntownika. Przez sekundę, jak wiele kobiet przed nią, odczuła nieodparty przymus ujarzmienia chłopaka. Przecież gdyby mu na niej zależało, mógłby stać się czuły i całkowicie jej oddany…
 Szybko wyrzuciła tę myśl z głowy. Riddle? Przecież ledwie go znała. Był zupełnie obcym, rok starszym chłopakiem, a wszystko przemawiało za tym, że ma paskudny charakter. Mimo to, jej głowę zaprzątały dziwne myśli, co wydawało się zupełnie niewłaściwe.
 Eleanor była już w lochach, kiedy na kogoś wpadła. Całkowicie pochłonięta Riddle’m nie spostrzegła wychodzącej z Pokoju Wspólnego Esther Jones, która aktualnie zbierała z podłogi swoje książki.
- Jak chodzisz, pokrako?! – wrzasnęła wściekła Wood, chociaż zdawała sobie sprawę, że wina leżała po jej stronie.
 Esther była jednak osobą, na której mogła się wyżyć. Grubiutka, nieśmiała dziewczyna, która z typowym ślizgońskim charakterem miała niewiele wspólnego. Jej twarz zdobiły blizny po trądziku, a oczy patrzyły z przerażeniem na Eleanor. Wood wyciągnęła różdżkę i jednym prostym zaklęciem sprawiła, że Jones zawisła do góry nogami pod sufitem. Jej spódniczka podwinęła się, ukazując czarne majtki, a książki z hukiem upadły na kamienną posadzkę.
 - Może to cię nauczy, że mnie się nie dotyka. Zwłaszcza tak brudnymi łapskami, jak twoje, Jones.
 Eleanor skierowała się po książki na dzisiejsze zajęcia. Planowała wziąć szybki prysznic, trochę doprowadzić do porządku swoje włosy oraz oczywiście przebrać w mundurek. Przy ich opiekunie, Horacym Slughornie, musiała udawać idealną uczennicę. Wood zdawała sobie sprawę, że czarodziej zna wielu popularnych i utalentowanych osób, co w przyszłości może jej się przydać. Warto było być dla niego miłym.
 Kiedy Eleanor wyszła z łazienki, zobaczyła siedzącą na łóżku Gwen, lekko kiwającą się na boki. Dziewczyna miała czerwone oczy i spuchniętą, mokrą twarz – najwyraźniej płakała. Zazwyczaj Wood nie wtrącała się w takie sprawy, ale tym razem ciekawość wzięła górę.
- Co się stało w pierwszy dzień szkoły, że płaczesz, Foster? – zapytała chłodno, czesząc swoje długie włosy.
- Moja durna siostra się stała, Wood. Najchętniej rzuciłabym na nią jakąś paskudną klątwę – warknęła blondynka.
- Będzie wiadome, że to ty. Wszyscy uwielbiają Cynthię. – Eleanor nie skłamała. O niechęci Gwen do siostry wiedział cały Hogwart, więc jeśli cokolwiek by jej się stało, podejrzenia spadłyby na nią.
- Wiem i doprowadza mnie to do szału… - Wyglądało na to, że starsza Foster zaraz wybuchnie drugą falą płaczu. Dla Wood było to żałosne, więc pospiesznie opuściła dormitorium. Kiedy wychodziła z Pokoju Wspólnego, poczuła nagłe szarpnięcie i mocny ucisk w okolicy ramienia. Ktoś pociągnął ją za znajdujący się niedaleko posąg, jednocześnie zakrywając usta.
 W najśmielszych snach ani wyobrażeniach nie spodziewała się zobaczyć przed sobą Toma Riddle’a.
- Czy to ty jesteś Eleanor Wood? – warknął, zabierając rękę z jej ust. Z obrzydzeniem wytarł ją w szatę. Jego mina nie wróżyła nic dobrego.
- A co ci do tego? – warknęła dziewczyna, zwiększając odległość między nimi. – Czego chcesz, Riddle?
Uniósł brew, najwyraźniej zaskoczony jej reakcją, ale zaraz się opanował. Uśmiechnął się, lecz nie był to uśmiech miły i przyjemny.
- Wyjaśnijmy sobie kilka rzeczy, Wood. Po pierwsze i najważniejsze: przestań węszyć. Nic ci do tego, co robi Malfoy i Black. – Chłopak najwyraźniej chciał kontynuować, ale Eleanor zaśmiała się, tym samym mu przerywając. Po raz pierwszy spojrzał wprost w jej oczy i dostrzegł ich niespotykaną barwę. Nie poczuł nic, prócz lekkiego zaintrygowania.
- Myślisz może, że się ciebie posłucham? Rozkazuj sobie swoim przydupasom, nie mnie. – Wood chciała odejść, ale chwycił jej rękę. Nie był to romantyczny gest – wręcz przeciwnie, jego siła była zdumiewająca, a zimne palce Toma zostawiały nieprzyjemne wrażenie.
- Myślę – zaczął chłopak, uważnie cedząc każde słowo i patrząc na nią z furią. – że jesteś mało istotnym pionkiem w tej grze, którego mogę się w każdej chwili pozbyć. Nie zadzieraj ze mną, Wood.
- Puść mnie, Riddle.
Nie puścił. Zamiast tego szarpnął nią, przybliżając do siebie. Eleanor poczuła zapach czekolady, na co strasznie się zdziwiła, ale nie miała czasu, by to roztrząsać. Obmyślała, jak szybko uda się jej wyciągnąć różdżkę i rzucić na tego psychola Drętwotę. Chłopak uśmiechnął się przerażająco, zupełnie jakby odczytał jej myśli.
- Nie radzę próbować – ostrzegł. – Nie jestem jak Esther Jones, którą powiesiłaś na suficie.
Skąd on do cholery wie, że to ja?!, pomyślała spanikowana Wood. Była stuprocentowo przekonana, że gruba Esther nie powiedziała o tym zdarzeniu nikomu, gdyż zbyt się jej bała.
- Nie wiem, o czym mówisz – powiedziała szatynka, ale niezbyt przekonująco.
- Powtarzam, Wood. Nie wchodź mi w drogę.
 W końcu Riddle ją puścił. Miała brzydki, czerwony ślad. Chłopak bez słowa odszedł, zostawiając ją wściekłą i zdezorientowaną.
 Po chwili dziewczyna ruszyła na lekcje, nie zamierzając się spóźnić. W głowie jednak do końca dnia miała Toma Riddle’a.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz